Strony

niedziela, 1 września 2013

Bezinteresowność

W czasach dzieciństwa byłem wychowywany w kulturze pewnej bezinteresowności.

Dziś, gdy o tym myślę, wydaje mi się to dość odległe, ale tak było.

Dość naturalna jest bezinteresowność w kręgu najbliższej rodziny. Rodzice się o nas troszczyli i było to najzwyklejsze pod słońcem. Tak samo dziś, my staramy się dbać o naszych, coraz starszych synów. (Obce są mi postawy, by płacić dzieciom za prace domowe, czy pomoc w ogródku)

Jednak dawniej wykonywanie drobnych lub większych gestów dla dobra innych było chyba o wiele powszechniejsze. Gdy wujek z Bielszowic przywoził do babci na swoim rowerze (który zresztą mu raz pod blokiem na Halembie ukradli) dwa wiadra czereśni czy innych owoców ze swojego ogródka, to ani jemu, ani babci do głowy nigdy by nie przyszło, że trzeba za to zapłacić. Gdy z kolei inny wujek hodujący na swoim polu pod Bytomiem truskawki i czarną porzeczkę, w sezonie zwoził swoje owoce, też o pieniądzach nie było mowy. Zresztą działało to również w drugą stronę, gdy jechaliśmy zbierać je z pola, zapłaty za pracę też nikt nie wymagał. To było naturalne.

Taka bezintersowność zataczała jednak dużo szersze kręgi. Sąsiad babci z Bielszowic czasem po urodzinach przywoził nas do domu swoją Warszawą (takie auto kiedyś było). Gdy w porze obiadu był u mnie kolega z klasy, to zawsze zjadł ze mną. Podobnie zresztą jak ja byłem częstowany, gdy przebywałem u kolegów.

Wtedy tak się to nie nazywało, ale pewien rodzaj wolontariatu był dość powszechny, przynajmniej w moim środowisku. Całe lata, jako ministranci, pomagaliśmy z dwoma kolegami Proboszczowi w liczeniu niedzielnej kolekty. Zapłatą było dobre towarzystwo Farorza i czasem cola (wtedy wielki rarytas) lub kawałek czekolady (też luksus).

W czasach liceum i studiów nieraz całe wakacje spędzałem jako opiekun niepełnosprawnych, bezpłatnie oczywiście. Za to nie musiałem spędzać wakacji na naszym osiedlu.


Obym się mylił, ale dziś ludzie jakby rzadziej robili coś darmo. Mało tego, obserwuję nawet takie postawy, że doskwiera nam, gdy ktoś uczyni nam jakąś przysługę, a my nie możemy się zrewanżować. Nie chcemy być komuś za coś wdzięczni. Każde wyświadczone nam dobro chcemy jak najszybciej oddać. 

Czy bycie bezinterewsownym przeszło już do lamusa? Zawsze musi być coś za coś? 

Czy dziś nie mogę już zrobić czegoś dobrego dla innych, bez liczenia na rewanż?

Ale też w drugą stronę. Czy mogę pozwolić drugiemu, by zrobił mi przysługę, a ja będę mu zwyczajnie wdzięczny, bez natychmiastowego odwdzięczenia się?


Może pozwólmy sobie wzajemnie na więcej bezinteresowności ...

A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych. 
(końcowka dzisiejszej Ewangelii)


Pozdrawiam

2 komentarze:

  1. Nie jest łatwo być bezinteresownym. Swego czasu, całkiem niedawno, chciałem być wolontariuszem, obojętne mi było jakim, byle pracować z ludźmi. Chciałem spędzać czas z ludźmi w hospicjach, domach seniora, dziećmi w szpitalach, w domach dziecka, pomóc jakkolwiek. Taka wewnętrzna potrzeba. Zabiła to we mnie biurokracja. Jako niepełnoletni (wówczas 17 latek), usłyszałem że mogę z puszką na schronisko zbierać z powodu mojego wieku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proponuję odrobinę więcej samozaparcia. Nie dajmy się zabijać biurokracją i innymi przeciwnościami losu. Jestem pewien, że dziś jest wiele miejsca na wolontariat dla młodych ludzi i to w wersji o wiele bardziej profesjonalnej niż 20 czy 30 lat temu. Powodzenia!

      Usuń